Obiecałam Tete, że będę mu kibicować podczas Biegu Powstania Warszawskiego. To, że widziałam go jedynie na zdjęciach, a dodatek nie poświęciłam tym zdjęciom należytej uwagi nieco utrudniało to odpowiedzialne zadanie. Nie wiedziałam też jak on się nazywa wobec czego nie mogłam sprawdzić jaki jest jego numer startowy. Dotrzymanie słowa wymagało więc podjęcia zaawansowanej pracy śledczej. W końcu uzbrojona w niezbędne fakty byłam gotowa na sobotni wieczór. Na miejscu okazało się, że była to dobrze wykonana, ale całkowicie zbędna praca. Tete nosi czapeczkę potwierdzającą jednoznacznie jego biegową tożsamość 🙂
W moich długodystansowych marszobiegach kibicowania nie ma. No bo kto przy zdrowych zmysłach czekałby 24 godziny na jakimś pustkowiu po to by i tak nie rozpoznać swojego ubłoconego i umęczonego setkowicza? Czasem się zdarza, że jakiś litościwy członek rodziny zabierze wyczerpanego szczęśliwca do samochodu, ale wzdłuż trasy jest pusto. Nawet innych uczestników widuje się rzadko i zazwyczaj przybierają oni postać światełka na wysokości głowy.
Zupełnie inaczej to wygląda w biegach ulicznych. Cała akcja trwała około godziny, odbywa się w cywilizowanym miejscu, a zmoczone deszczem rodziny pierwszych finiszujących oklaskiwały już po 15 minutach.
Ustawiłam się za barierką przy mecie. Niby, dopingowanie kogoś, kto już tu dotarł jest całkiem bez sensu, ale już wspomniałam, że to mój debiut. Jako nowicjuszka mam pełne prawo do takich nieprzemyślanych i absurdalnych zachowań.
Oprócz duchowego wsparcia dla Tete chciałam także przyjrzeć się jak właściwie wygląda taki bieg uliczny i czy ja mogłabym pobiec. Odpowiedź brzmi: zdecydowanie nie mogłabym. Dla mnie było to bardzo krzykliwe i medialne wydarzenie. Długa lista sponsorów odczytywana wielokrotnie w rytmie modlitwy, witanie VIPów i niesamowity ścisk 4000 osób. Na tak małym dystansie nie mieli szansy jakoś specjalnie się rozciągnąć. Nie wiem jak im się udało nie powpadać na siebie. Chociaż organizatorzy stworzyli wyjątkową atmosferę, a sami uczestnicy to fajni ludzie z poczuciem humoru i pasją pozostałam zwolenniczką górsko- leśno- terenowych ostępów.
Wracając do meritum. Otóż czytając na blogu Tete o jego zamiłowaniu do lodowatej wody i sporej ilości biegów miałam podejrzenia, że może być kosmitą albo cyborgiem. Do soboty były to zaledwie niepotwierdzone przeczucia. Wczoraj zdobyłam dowody. Większość finiszujących była obficie zmoczona potem i zadyszana. Taki np. generał Polko ( jego znajomi stali obok mnie) z trudem upychał monosylabiczne odpowiedzi w krótkie przerwy między urywanym wdechem i wydechem. Na jego usprawiedliwienie dodam, żeby nie było, że się go czepiam; że miał naprawdę dobry czas i przybiegł w czołówce. U Tete żadnych oznak zmęczenia nie zauważyłam. Wesoły, pogodny, zrelaksowany, żadnego przyspieszonego oddechu. Zupełnie jakby wrócił z małego spaceru po parku. Teraz już wiem na pewno- to cyborg 🙂