Nie porzuciłam ani tego bloga ani też biegania. Nie było mnie tu przez dłuższą chwilę, bo najwyraźniej w sylwestrową noc zamiast szampana otworzyłam puszkę Pandory. Wypełzły z niej obowiązki służbowe w jakimś całkowicie katastrofalnym wymiarze i niemal przez miesiąc nie mogłam ich do tej puszki z powrotem zagonić. W końcu jednak wieczko szczelnie zamknęłam i w stanie ogólnego przemęczenia zabrałam się za pobieżne czytanie książki „Triatlon, biblia treningu”. Im dłużej czytałam tym bardziej byłam przekonana, że jestem absolutnym pewniakiem na najbliższego Ironmana na Hawajach. Jak to ja do tego doszłam? Już tłumaczę. Otóż Joe Friel, autor mojego podchoinkowego znaleziska, sformułował kilka warunków jakie potencjalny mistrz powinien spełniać, a ja zinterpretowałam je na własny użytek z pominięciem zasad wnioskowania logicznego. Stwierdził on, że:
- Forma we wszystkich trzech dyscyplinach powinna utrzymywać się na stałym, stabilnym poziomie. Trudno o bardziej stabilną formę niż mój brak umiejętności jeżdżenia na rowerze. Jestem świetnie wytrenowana w omijaniu sprzętu szerokim łukiem i mam absolutnie mistrzowski poziom w wyszukiwaniu wymówek by nic w mojej dyspozycji rowerowej nie uległo zmianie
- Jedna z dyscyplin powinna być naszą mocną stroną. W zestawieniu z rowerem i pływaniem śmiało mogę powiedzieć, że bieganie się pozytywnie wyróżnia.
- Najważniejsza jest umiejętność planowania i stawiania sobie ambitnych celów. To umiem napewno. W końcu moja praca polega na planowaniu i budowaniu ambitnych strategii. Różnica jest taka, że w warunkach służbowych jakoś łatwiej te plany zrealizować niż w leśnej głuszy. Niemniej jednak kluczową umiejętność mistrza posiadam.
- Mistrz powinien potrafić wyobrazić sobie zwycięstwo. Potrafię to sobie wyobrazić, a do 50 kilometra taka wizja nie wydaje mi się nierealna . Trochę gorzej rzeczy się mają w drugiej pięćdziesiątce. Wprawdzie nadal mogę sobie wiele kwestii swobodnie wyobrazić, ale odrobinę gorzej mi idzie z kwestią realizacji. Na szczęście o tym autor nic nie mówi.
Gdyby ktoś pozostał nieprzekonany to na swoje usprawiedliwienie dodam, że wydawca także wykazał się sporym przemęczeniem i pozbawił mój egzemplarz 10 stron związanych z regeneracją. Nie jest wykluczone, że ktoś o moich mistrzowskich predyspozycjach nie musi zaprzątać sobie tym głowy. W to miejsce był łaskaw mi zafundować powtórkę z listy rzeczy, które należy zapakować do plecaka i dwukrotnie ostrzegł mnie przed jedzeniem byle czego . Zważywszy na moje nieprzyjemne zatrucie podczas Przejścia Kotliny taki dobór treści można chyba uznać za słuszny. Aż się boję do jakich wniosków dojdę jak przeczytam tę książkę ze zrozumieniem. Może się okazać, że rozdziały o niepokojących tytułach: „ trening celowy” czy „ budowanie kondycji” mają jakieś znaczenie w tych mistrzowskich zapędach. Bezpieczniej dla moich konkluzji będzie trzymać ten podręcznik na półce