Nie tak znowu wcześniej i nie tak na uboczu, a jednak przez cały trening byłam zupełnie sama. Może to te ujemne temperatury na zaokiennym termometrze, albo jeszcze co innego. Cokolwiek to jednak było, skutecznie wszystkich wystraszyło. Nie spotkałam nikogo. Nie zdziwiło mnie, że nikt nie spaceruje z psem, nie wraca ze świeżym pieczywem do domu ani nawet to, że nigdzie nie zauważyłam dozorców odśnieżających przed klatkami. Najdziwniejszy był brak innych biegających. Oni w końcu zawsze są, czy to ulewa, zamieć śnieżna, 40-stopniowy udał czy siarczysty mróz, zawsze znajdzie się ktoś , kogo naszła nieodparta ochota na bieganie. A tu nic. Bardzo surrealistyczne wrażenie. Nie mogłam skupić się na swojej nieodśnieżonej ścieżce, zastanawiając gdzie się wszyscy podziali. Zanim zaczęłam biegać, nie miałam w zwyczaju przechodzenia przez parki po zmroku, a o poranku jakoś nigdy się nie składało. Najnormalniej w świecie boję się takich pustych miejsc. Jakby się nad tym bliżej zastanowić, to trudno byłoby znaleźć tam jakiś powód do strachu, ale w końcu od czego jest wyobraźnia podsuwająca bardzo różne pomysły do głowy. Gdybym je spisywała, mogłabym liczyć na regularną publikację w jakimś piśmie o profilu fantastyczno-kryminalnym. Po tej mroźnej, parkowej pustce dla odreagowania wybrałam się do Empiku. Wszyscy Ci, których nie spotkałam w czasie biegania, najwyraźniej już od rano wybierali prezenty. Dziki tłum przy każdej półce przeglądał, kupował, a potem pakował w kolorowe pudełka swoje zdobycze. Ze świeżymi, „potreningowymi” endorfinami , w doskonałym nastroju i fajną książką w ręce ustawiłam się w kolejce do kasy:
– Nienawidzę swojej pracy. Zapakować?
– No tak, poproszę- wybąkałam zupełnie zbita z tropu
– Każdego dnia budzę się i nienawidzę swojej pracy. Jestem psychologiem, a stoję na kasie. Od kilku lat tak się męczę, ale pani sobie nie wyobraża nawet, jak ciężko jest teraz o pracę. Empikowi nie zależy na pracownikach, a ja nie mam wyboru.
Smutny Pan obdarował mnie całym swoim nieszczęściem, frustracją i ukradł moje endorfiny. No i czego mi brakowało w tym pustym parku? Naprawdę nie wiem.
Pan Smutny Psycholog najwidoczniej ma problemy natury emocjonalnej.
No cóż, życie, można mu polecić wizytę… wizytę u psychologa.
Choć, jak to kiedyś napisał nijaki Pan Vonnegut:
„Podchodzisz, dajmy na to, do człowieka i mówisz: „Jak leci, Joe?”. A on ci na to: „Świetnie, świetnie, lepiej być nie może”. A ty patrzysz mu w oczy i widzisz przecież, że trudno o gorzej. Jak się tak dobrze przyjrzeć, wszystkim układa się parszywie, wszystkim bez wyjątku. Z czego psia mać, wniosek, że człowiekowi nic nie jest w stanie pomóc. ”
Życzę więc Wszystkim Pracującym z Ludźmi (patrz Klientami) Wesołego Okresu Przedświątecznego (a wiem o czym piszę, kilka lat byłem sprzedawcą telewizorów 🙂 i też nienawidziłem swojej pracy).
Pozdrawiam.
Borman, czego to ja się o Tobie dowiaduję :)) A Smutny Pan faktycznie powinien odwiedzić psychologa, oby jednak nieco mniej sfrustrowanego od niego
Ach, psychologia. Nie wiem po co ludzie pchają się na ten kierunek. Nikłe szanse na pracę w zawodzie.
To są pierwsze mrozy i dlatego nie ma biegaczy. Długo nie wytrzymają w swych domach i za tydzień będzie wysyp joggingowców 😉
Fakt, że na psychologię, marketing i inne modne kierunki zawsze tłumy chętnych, a potem mają problem. Nie sądziłam jednak,że można aż tak nienawidzić pracy,żeby o tym informować klientów. Może Smutny Pan powinien pomyśleć o bieganiu. Takie trenowanie bardzo pomaga na rozwiązywanie problemów.
Witam. Ja dzisiaj na treningu spotkałem DZIKA i nie pomogło tłumaczenie że to tylko wyobraźnia kaze mi się bać. Poprawił mi się za to czas na 1km 🙂
A Malkontent na treningu, o nie DZIEKUJE, wolę towarzystwo dzika. 🙂
No dobra Stomil, wygrałeś. Mój Smutny Pan nie umywa się nawet do spotkania dzika. Mogę sobie wyobrazić jak Ci się poprawiła szybkość na treningu 🙂
Gdybym biegał z aparatem, to DZIK były moim tematem przewodnim.
Jest takie miejsce w Magicznym Lesie, Stara Rzeka, tuż za Pszczółkowem.
Biegnie się drogą, między torfowiskiem, a łąkami. Tuż przy lesie stoi ambona, przy niej to, dziki mają swoje dzicze Baden Baden. W zeszłą niedzielę natknąłem się na spore stadko, może ze 20 sztuk. Popędziłem im kota klaszcząc i gwizdając. Trochę się zląkłem, w promieniu 200 metrów nie było żadnego drzewa… 🙂
Tak na poważnie to chyba każdy spotyka swojego „Smutnego Pana” i szkoda tylko że udaje się im „skraść” naszą świeżo zdobytą ENERGIE. Może jakiś amulet albo czosnek na takie „Wampiry Energetycze” by zastosować, albo
przynajmniej zastosować metodę BORMANA na pokazanie zwierzynie, kto tu jest „PANEM SYTUACJI” (dlaczego ja o tym nie pomyślałem???) 🙂
Borman, Stomil- ja sobie chyba zrobię mapkę Waszych miejsc do biegania i będę ich unikać jak ognia. Zupełnie mi się nie uśmiecha spotkanie z dzikiem, albo innym nieoswojonym zwierzęciem leśnym.