Garmin, Nike+, sportband, sensor w butach, buff na głowie, Nike ipod, stoper z międzyczasami, pulsometr. Uff! Tyle nowych słów trzeba się nauczyć by postawić choćby jeden krok na ścieżce biegowej.
Zanim wybrałam się na pierwszy trening żyłam w głębokim przekonaniu, że do biegania wystarczą dobre buty. Nawet one nie są całkiem niezbędne, jeśli przyjrzeć się osiągnięciom Abebe Bikila na jego pierwszym maratonie w Rzymie. Kipchoge Keino także nie używał butów do trenowania. Jedno jest pewne: -20 stopni w styczniowy poranek czy zmienna pogoda ostatniego tygodnia to warunki nijak niesprzyjające naśladowaniu afrykańskich długodystansowców.
Buty są konieczne i basta! Do nich przydałyby się jakieś skarpetki. No dobrze, nie jakieś tam skarpetki, tylko całkiem porządne i zapobiegające otarciom. Wiem, o czym mówię. Po przejściu 50 km pęcherze zdobiły mi stopy dobry miesiąc. Bielizna to też nie przelewki. W grę wchodzą tylko tkaniny syntetyczne. Przyznaję, że jak to z amatorami bywa uznałam, że wiem lepiej i dopiero tydzień zmarnowany na przeziębienie przekonał mnie, że bawełna się nie sprawdza.
Wreszcie bluza i jakiś dres. „ Jakiś” znaczy każdy pod warunkiem, że będzie deszczo- zimno-wiatro odporny. To powinno wystarczyć na pierwsze treningi.
Co jednak zrobić, gdy mija nas podłączony do mnóstwa urządzeń biegający kosmita? Pozostaje go gorąco pozdrowić. Jestem pewna, że któregoś dnia zgodzę się, że z muzyką biega się przyjemniej, i że dobrze by było sprawdzić, z jaką prędkością biegłam, a potem przesłać na bloga swoją trasę z garmina.
Wtedy też zostanę biegającą kosmitką.
….moja ulubiona ścieżka juz dawno zamieniła się w transgalaktyczną bieżnie.
-a może bardziej w wybieg dla modeli prezentujących kolekcje z NASA
Jak obiecalam, tak robie – ide od poczatku. I pewnie co chwile slad bede zostawiac, bo co chwile odnajduje sie w Twoich przemysleniach i odkryciach.
Martwi mnie tylko, ze nie przyswoilam tych wszystkich wyrazow z pierwszej linijki.